Komentarze: 0
Od jakiegoś czasu, tjod chyba 2 lat, szukam tak zwanego "sensu życia". Nie muwie tegow tonie EMO, "o matko moje życie nie am sensu ide się pociąć". To bardziej refleksja "starzejącej" się osoby. Słowo starzejący specjalnie wziełam w nawias, bo mam dopieo 23 lata (tak wiem, 23 lata w internetach to już prawdziwa staroś, ale uwieżcie mi, dalej też jest życie i nasza świadomość nie kończy się w dniu ukończenia pełnoletności), ale jednak to już taki wiek gdy pod niektórymi względami człowiek zaczyna czuć się staro. I jednym z nich jest właśnie sens życia. Do niedawna nawet nie musiałam się nad nim zastanawiać, on po prostu był, jak tlen, albo myśli. Był, zawsze był, gdzieś z boku i niby się nie wychylał, ale zawsze było wiadomo o co chodzi. Szkoła, znajomi, imprezy, nauka i jakoś to leciało. Człowiek kompletnie nie zastanawiał się po co to robi, to było naturalne i w naturalny sposób dawało satysfakcję. Ale poetm przyszedł taki moment kiedy nagle wszystko zaczęło się sypać... o tak po prostu, nie z jakimś wielkim piedolnięciem, wszystko naraz. Nie, to miałoby jakiś sens, ale zaczęło się dziać powoli, stopniowo, jedno za drugim zaczęło powoli umierać. Taka cicha agonia. Aż w pewnym dniu otwieasz oczy, idziesz do pray, wraasz z pracy, szykujez się na weekend do szkoły, kłaziesz się spac. A tu nagle JEB!!! jak obuchem w łeb, stzrela Cię pytanie "po co?". Po chuj Ci ta praca, ta szkoła, co chcz zrobić z własnym życiem? No więc co robisz? No jak to co? Przecie rano trzeba wstać, nie masz czasu zastanawiać się nad takimi perdołami, odwracasz się na drugi bok i zasypiasz.
Potem znów trochę normalności, aż nagle jedziesz autem i zamiast wracać do domu jedziesz autostradą dalej prosto. Po co? No właśnie kurwa nie wiem. Znó zastanawiasz się jaki jest w tym wszystkim sens? Może lepiej byłoby pojechać gdzieś w pizdu i zacząć wszystko od nowa? Chwilowy natłok myśli, a potem jasny i czytelny przekaz twojej świadomości. "Dupcys bez sensu, jedź spotkaj się z ziomkami, wypij browara i nie szukaj problemu, tam gdzie go nie ma."
No więc cóż, słuchasz swojej świadomości, bo przecież jest mądra i w sumie to ma racje. Potem znów chwila spokoju, apotem kolejna taka myśl i kolejne logiczne jej odsunięcie. Problem pojawia się wtedy, gdy twoja świadomość zaczyna się drzeć. "Kurwa, daj mi już spokuj z tymi egzystencjonalnymi problemami!!! Mam ważniejsze zmartwienia niż sztuczne problemy. Trzeba zarabiać pieniądze, zdobywać wykształcenie poznać kogoś, zacząć na reszcie żyć!!!"
No właśnie, żyć. Tylko o to znaczy? A więc dajesz sobie takie drobne pozwoleia, na zadawanie sobie głupich pytań. Hmm głupich? A może po prostu niewygodnych? Zaczynasz się zastanawiać nad każdym aspektem życia. Co dziwne, gdy tylko zaczynaz to robić, zdajesz sobie sprawę, z tego, że te pytania nosisz w sobie od zawsze.
Pytasz się o Boga, o wartość swojego życia, przechodzisz przez różne dziwne stany i każdy z nich doprowadza Cię do jakiegoś wniosku, który wcale nie jest odpowiedzią. Jest tylko kolejnym pytaniem. I wtedy przypominasz sobie czasy kiedy byłeś dzieckiem. Zadawałeś dokładnie te same pytania. Czym jest Bóg? Kim jestem? Jakie jest moje "powołanie"? Co chcę zrobić ze swoim życiem? Wtedy, w dzieciństwie pospiesznie przyszli z odpowiedzią rodzice, nauczyciele, kapłani, mentorzy itd. A my wzieliśmy to wszystko na wiarę. Wzieliśmy od nich wszystko co nam przekazali, bez żadnych dodatkowych pytań czy wątpliwości. Dostaliśmy wystarczająco satysfakcjonujące odpowiedzi, a tam gdzie odpowiedzi nie było stało stwierdzenie "tak jest, a Ty nie jesteś w stanie tego zrozumieć".
Teraz czuję się trochę tak jak w wieku tych 4 lat. Znów są pytania, a odpowiedzi zupełnie się nie zmieniły, więc co mi pozostaje? No cóż każdy z nas ma te same dwie opcje. Przyjąć to co nam dają. Gotowe, łatwe do strawienia, sensowne. No albo opcja nr 2. tylko, że jest jeden spory problem, ta roga nie jest taka prosta. Plus jest taki, że "wolnej woli" nikt nam nie odbierze. W każdym momencie naszego życia, możemy zmienić ścieżkę którą podążamy. Zarówno możemy znów "uwierzyć", albo znó odejść od wiary. I możemy tak całe życie, to w sumie pocieszająca opcja ;].
Przepraszam Was bardzo, że tak wszytsko odnoszę do wiary, ale nie chodzi mi tylko o wiarę w sensie religię. To tylko taka metafora, najłatwiejsza do odczytania. Mówiąc wiara, Bóg, wolna wola, mam tak na prawdę na myśli coś więcej i coś mniej za razem... No wiecie, chodzi mi zarówno o Boga w sensie "stwórce", jak i o drobne postrzeganie dobra i zła, jak np rzucanie papierków na ziemię. Wszytko to czego nas nauczyli, a my to wzieliśmy za pewnik.
Jesteśmy mocno zależni od tego co wtłoczyli nam do głowy, hierarchie wartości, poczucie moralności itd. Niestety przychodzi taki moment, w którym pytamy się "dla czego". I jeśli sami zatkamy sobie usta i przyjmiemy to co ktoś dla nas rzetelnie utkał, to pewnie będziemy szczęśliwi. Dokończymy studia, zaczniemy poważną pracę, założymy rodziny i będziemy wychowywać dziei w tym samym przekonaniu co wychowano nas. A wszystko dla tego, że to dobre i tak trzeba. I w sumie jest to OK. Dzięki temu społeczeństwo może istnieć w formie jaką znamy. Zastanawiam się tylko, czy jeśli człowie decyduje się na te drogę, to nie czy może, bo zawsze może i będzie mógł, tylko czy potem jeszcze chce się kiedyś nad tym zatanawiać. No w sumie kiedyś zdecydowłam. Tak biorę ten chłam który mi wcikają, biorę i che być za to odpowiedzialna i podążać ich drogą. Ale jednak po 20 latach życia według tych norm, coś się stało, że dostałam kolejną szansę zastanowienia się nad tym, czy tak na pewno chcę?
Z jednej strony chcę, bo tak jest prościej, no i tam są wszyscy i wszytko. Rodzina, znajomi, praca, kariera... Tylko pytanie brzmi czy jest tam też pradziwe szczęście? Kiedyś wydawało mi się, że tak. Teraz sama już nie wiem.
No cóż, pewnie jeszcze nie jeden raz wrócę do tej rozkminy. Wkońcu zabiera mi większość czasu, a właściwie to cąły. Bo czego bym nie czuła, robiła, myślała. Za każdym razem zastanawiam się, czy to jest prawdziwe. I serio na razie chciałabym się nad tym zstanawiać, bo... No właśnie, bo co? Wydaje mi się, że dzięki temu czuję, że nie egzystuję, tylko żyję. Niezależnie od tego, czy coś mi się w tym życiu podoba, czy nie, myślenie sprawia, że mam wrażenie życia. Fakt, że myślę sprawia, że czuję, że jest coś więcej niż tylko, praca, dom rodzina, śmieci... i że jak to się skończy, to dalej coś jeszcze będzie...